piątek, 3 maja 2013

Alessandro D'Avenia - Biała jak mleko, czerwona jak krew









Leo to szesnastolatek, który razem ze swoją przyjaciółką Silvą prowadzi spokojny dość, żywot włoskiego licealisty. Kiedy jednak spotyka ognistorudą piękność o imieniu Beatrice, jego świat staje na głowie. Szczególnie, kiedy dowiaduje się, że jego obiekt westchnień choruje na białaczkę i być może już wkrótce nadejdzie czas, kiedy przyjdzie mu się z nią pożegnać na zawsze.

Nie jest to banalna historia o miłości. Nie może tak być, skoro i główny bohater jest nietuzinkowy. Mowa o Leo, który postrzega świat poprzez pryzmat kolorów. Biel jest dla niego symbolem rozpaczy, samotności, czerwień zaś miłością i pasją. Silva jest błękitem - w każdej chwili może na nią liczyć i powierzyć tajemnice, czuje się z nią bezpiecznie i jej bezgranicznie ufa. Beatrice to czerwień. To motywacja, inspiracja i powód, dla którego warto żyć. To myśl, która wypełnia Leo każdą chwilę.

Spodziewałam się mdłego romansu. Tak zapowiadałam opis, ale skuszona zostałam przede wszystkim przez okładkę, na której zieleń kontrastuje z piękną burzą rudych włosów. Kochają się, ale nie mogą być razem - schematów jest wiele. I autor powielił jeden z nich, ale zrobił to w mistrzowski sposób i z pełną gracją! Ja, jakże romantyczna dusza, lubująca się w wszelkiego rodzaju wątkach miłosnych, czułam się w świecie Leo jak ryba w wodzie.

Na początku pokochałam urocze, dopiero co rodzące się uczucie, a potem, kiedy zdałam sobie sprawę, jak wiele bohater jest gotów poświęcić dla miłości, wstrząsnęło mną, a łzy mimowolnie spływały po moich policzkach.

Pokochałam Leo! To na pozór zwyczajny nastolatek, uwielbiający wypady z kolegami, piłkę nożną i dokuczanie nauczycielom, ale mający o wiele więcej do zaoferowania. Śmiałam się razem z nim, ściskało mnie z żalu, kiedy on był smutny. Jedynym mankamentem, chociaż dość dużym, była postać Beatrice. Nie lubiłam, kiedy ona pojawiała się w powieści, nie znosiłam jej wypowiedzi i jej sposobu bycia. Trochę mi to przeszkadzało w czytaniu, ale autor mi to wynagrodził.

Podsumowując utwór, stwierdziłam, że nie ma w niej żadnej akcji. I tu się nasuwa pytanie- jakim cudem mogłam tak szybko przebrnąć przez książkę, skoro nie było niczego, co budowałoby napięcie? Jest i odpowiedź! To zasługa niezwykle lekkiego pióra autora i sposobu przedstawienia całej historii- w formie dziennika.

"Biała jak mleko, czerwona jak krew", to dosłownie skarbnica wszelkiego rodzaju sentencji i złotych myśli. Bez zbędnego filozofowania, trafiają prosto w serce. Dziś, niektóre wypowiedzi bohaterów dumnie wypełniają tablicę korkową w moim pokoju. Czytając, nie raz zdarzyło mi się po kilka razy powtarzać jakieś zdanie, które ujęło mnie dogłębnie.

To historia o pierwszej miłości, tej gorącej kipiącej temperamentem i chęciami, pełnej żalu i rozczarowań, ale i radości. Co tu dużo mówić? Pokochałam opowieść o dwójce zakochanych zmierzających się z okrutnym losem. Alessandro D'Avenia stworzył coś, czego od dawna szukałam w literaturze. Niepozorna opowieść, która potrafi ścisnąć serce, ale i wywołać szeroki uśmiech. Gorąco zachęcam do przeczytania!
Moja ocena: 9/10

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Londyn, Londyn, i po Londynie

Tym razem moja wizyta w Londynie przebiegała zupełnie inaczej - swobodniej, ale i bardziej intensywnie. Szerokim łukiem omijałam typowo turystyczne punkty Londynu, a uwagę zwróciłam na mniej popularne atrakcje. Niektóre dzielnice wielkiej metropolii mogłyby być zupełnie innymi miastami; bez zgiełku, bez pośpiechu, jakby zatrzymane w czasie.

Mnie osobiście najbardziej oczarowało Camden Town. Na pewno nie mogę powiedzieć, żeby była to zadbana dzielnica- wręcz przeciwnie. To raj dla subkultur! Nawiasem mówiąc - im dziwniej wyglądasz, tym lepiej. Mnie, w podskokach przemierzającą  Camden, w jeansach i płaszczyku, taksowano wzrokiem. Trochę ze zdziwieniem, trochę z pogardą.  Rzeczą, która najbardziej mnie zaskoczyła, jest to, że ludzie, którzy bywają tu na co dzień są niezwykle otwarci. Bez obaw można zaczepiać ludzi i zaczynać rozmowę, nawet z kiepską umiejętnością posługiwania się językiem angielskim.

Na Camden można zjeść bardziej lub mniej wyszukane potrawy z różnych zakątków świata, kupić oryginalne pamiątki lub ubrania. Ulica jest wypełniona po brzegi młodymi ludźmi, rzuca się w oczy swoją odmiennością, a kolory i zapachy przyprawiają o zawrót głowy.

  
Zatłoczona ulica Camden.






Kolory, zapachy!

Jednym z moich ulubionych londyńskich miejsc jest także Covent Garden. Przyjemne targowisko w centrum miasta, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Ja miałam okazję spróbować tu francuskich macaroników.

Miejsce, w którym można wypocząć, naładować akumulator jest wzgórze Greenwich. Wokół nieskazitelna zieleń, a tuż przed nosem Tamiza i piękna panorama Londynu.
Od takiego widoku nie można aż oderwać oczu.

Absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Londyn jest pełen zgiełku, wszystkie miejsca zalewają tłumy. W centrum, ludzi jest od groma, ale jeśli ktoś się pokusi na zwiedzanie na własną rękę, szybko znajdzie tutaj swoje miejsce. Oprócz zatłoczonego centrum, niebotycznych kolejek, można znaleźć tu spokój.
Kocham to miasto za różnorodność. Jest warte odkrycia! Można tu oddychać pełną piersią i czuć się naprawdę, naprawdę szczęśliwym. :)

Z żalem wracająca do ojczyzny, Motywacja!